Przejdź do treści

Biuro Informacyjne Województwa Wielkopolskiego w Brukseli

    EU20 WLKP LOGOTYP RGB KOLOR

Biuro Wielkopolski w Brukseli Wielkopolska BXL
W cieniu strefy euro Polacy przeżywają mały cud gospodarczy. Zupełnie jak Niemcy – tyle że ze złotym i niskimi pożyczkami – pisze we Frankfurter Allgemeine Zeitung Dyrk Scherff

„Jeszcze Polska nie zginęła” głosi pierwszy wers polskiego hymnu narodowego. I jest to mało powiedziane.

Utwór przypominający o długich okresach panowania na terenach Polski obcych mocarstw: szwedzkiego, niemieckiego czy rosyjskiego, brzmi obecnie nieaktualnie. Bo Polska nie tylko jeszcze nie zginęła, ale wręcz kwitnie. To wzór wzrostu gospodarczego w UE. Żadna gospodarka narodowa nie rozwinęła się od czasu upadku banku Lehman Brothers w 2008 roku tak bardzo jak polska. Rozwija się ona dwukrotnie szybciej niż szwedzka, z numerem drugim. A także pięciokrotnie szybciej niż niemiecka.

Udało jej się też jako jedynej rozwijać w strasznym roku 2009, kiedy świat pogrążył się w największej recesji od lat 30. Dobrobyt stale wzrasta; w niektórych regionach jest pełne zatrudnienie. To przyciąga nawet Niemców. Jednocześnie więcej Niemców przyjeżdża do Polski niż w drugą stronę. Nawet wysokich rangą managerów nie przeraża przeprowadzka do kraju sąsiada, który w tym roku był oficjalnym partnerem targów CeBIT.

Skąd wziął się ten sukces gospodarczy? I czy zostanie niebawem ukoronowany członkowstwem w strefie euro? Poszukajmy przyczyn tego sukcesu. Stacja numer jeden: stolica. Tu wzrost widać od razu. Warszawa kwitnie: na wielu nieużytkach wznoszone są biurowce, czynsze za lokale użytkowe gwałtownie rosną. Na obrzeżach Starego Miasta znajduje się siedziba Narodowego Banku Polskiego. Pomimo wysokiego wzrostu gospodarczego utrzymał on inflację na możliwym do zaakceptowania poziomie, zapewniając tym samym stabilność systemu bankowego również w czasie kryzysu finansowego w latach 2008-2009. Polska nie doświadczyła nadmiernego udzielania kredytów, pękającej bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości i drogich pakietów pomocowych dla banków. „NBP przyczynił się do stabilności gospodarczej” mówi jego prezes Marek Belka, były premier RP.

Ciesząca się powodzeniem stolica nie przesądza jeszcze o sukcesie całego kraju. Jedziemy więc na zachód, do Poznania, który do pierwszej wojny światowej pozostawał pod panowaniem niemieckim i nazywany był wtedy Posen. Do Poznania udajemy się długo wyczekiwaną autostradą, ukończoną na mistrzostwa świata Euro 2012. Organizacja tego wydarzenia sportowego rozwiązała olbrzymi worek z inwestycjami w dotychczas nieznaczną sieć autostrad i lotniska. Napędziły one wzrost ostatnich lat i zapewniły jego kontynuację.

W Poznaniu widać, dlaczego Polsce tak dobrze się wiedzie: jest bardzo atrakcyjny dla lokalizacji przemysłu, zwłaszcza z zachodu. Znajduje się w pobliżu Niemiec, a więc jednego z najważniejszych rynków w Europie. Do granicy jedzie się półtorej godziny, co ogranicza koszty transportu. Jednocześnie jest się reprezentowanym na największym rynku Europy Środkowej z prawie 40 milionami mieszkańców i konsumentów. Mieszkają tu dobrze wykształceni ludzie, którzy otrzymują przeciętnie wciąż tylko połowę niemieckiego wynagrodzenia, nawet pomimo malejących różnic.

Wiele zagranicznych przedsiębiorstw, w tym niemieckich, otworzyło  więc swoje oddziały w Poznaniu i jego okolicach. Stopa bezrobocia wynosi jedynie około czterech procent. Najwięcej zatrudnionych jest w sektorze motoryzacyjnym. Firma Volkswagen wybudowała tutaj trzy duże zakłady produkcji samochodów ciężarowych, a za rogiem buduje firma MAN. Koncern Beiersdorf produkuje tu kosmetyki Nivea.

Ale Polska to coś więcej niż tylko przedłużenie linii produkcyjnej zachodnich firm. Wysoki w skali międzynarodowej i wciąż rosnący udział eksportu na poziomie prawie 50 procent rocznej produkcji jest w połowie wynikiem pracy polskich firm, które znane są w części również w Niemczech. Przykładem może być producent autobusów i tramwajów Solaris z zakładem w pobliżu Poznania. Dostarczył on już 2000 autobusów do ponad 100 miast w Niemczech, w tym do Frankfurtu, Berlina, Monachium i Düsseldorfu. Pokonał przy tym tak dużych konkurentów jak Mercedes czy MAN. „Nasze autobusy nie są tańsze niż pojazdy konkurencji, gdyż ona również produkuje w Polsce. Ale dzięki stali nierdzewnej są one lepszej jakości,” mówi szefowa firmy Solange Olszewska.

Solaris jest też dobrym przykładem na to, że Niemcy pracują w Polsce ze zdwojoną siłą, zarówno w administracji jak i w zarządzie. Na najwyższych stanowiskach ich wynagrodzenie jest na poziomie zachodnioeuropejskim. „Cenię sobie możliwości robienia kariery i jakość życia oferowaną przez poznańską metropolię z jej historyczną starówką” mówi Kay Biebler, kierowniczka działu tramwajów w Solaris.

Również inne polskie firmy dostarczają towary do Niemiec. Firma PESA na przykład uzgodniła ze spółką Deutsche Bahn produkcję 470 pojazdów szynowych Diesel o wartości 1,2 mld euro, wygryzając tym samym niemiecką konkurencję. Innym przykładem może być największe polskie przedsiębiorstwo, spółka naftowa PKN Orlen o obrotach rzędu ponad 25 mld euro. Oprócz stacji benzynowych w Europie wschodniej obsługuje ona również 500 stacji pod marką „Star” w północnych Niemczech i Nadrenii-Westfalii. „Chcemy objąć naszą działalnością również inne regiony Niemiec” twierdzi PKN. Najlepszy biznes można jednak zrobić w samej Polsce. W kraju tym występują jedne z największych złóż gazu łupkowego w Europie. W ciągu kilku lat rozpocznie się jego eksploatacja, energia potanieje, a kraj uniezależni się od Rosji. Może się to okazać prawdziwym bodźcem dla polskiej gospodarki, tak jak ma to miejsce w Ameryce.

Opuszczamy teraz kwitnący region Poznania i kierujemy się 150 km na południe, do Lubina w województwie dolnośląskim, zwanego niegdyś Lüben. To tu znajduje się prawdziwe polskie globalne przedsiębiorstwo z zyskami rzędu dwóch miliardów euro rocznie – koncern górniczy KGHM. „W 2012 roku staliśmy się największym producentem srebra na świecie” oznajmia prezes zarządu Herbert Wirth. Po przejęciu kanadyjskiej konkurencji firma prowadzi działalność na całym świecie. W miejscowości Weißwasser w Saksonii wykonuje już próbne odwierty w poszukiwaniu miedzi.

KGHM to typowy przykład tego, jak państwo polskie chce czerpać zyski z powodzenia swoich przedsiębiorstw. Ma ono jedną trzecią udziałów w KGHM i podwyższyło dywidendę, która wpływa do budżetu. W 2012 r. wymyśliło do tego podatek od wydobycia. Łącznie udziały państwa finansują 3,3 procent budżetu.

Cel tych zabiegów jest jasny: Polska chce w końcu zmniejszyć swój deficyt budżetowy. Jest to część strategii zmierzającej do wypełnienia warunków przystąpienia do strefy euro do 2015 roku. Byłoby to ukoronowaniem jej sukcesów gospodarczych. Jednak naród jest temu przeciwny. Pytamy o to wicepremiera i Ministra Finansów: „Strefa euro nie prezentowała się ostatnio w najkorzystniejszym świetle” wyjaśnia Jacek Rostowski. Zgoda na euro była wcześniej większa.

Nie wspomina tylko o jednym: wsparcie pieniężne, które Polska otrzymuje z UE i które znacznie wspomaga jej wzrost gospodarczy, będzie udzielane nawet, kiedy Polska nie przejdzie na euro. Od 2008 do 2012 roku było to 14 mld euro. Przedsiębiorstwa wolałyby za to stosować euro, gdyż obecnie cierpią z powodu znacznych wahań waluty krajowej. W związku z tym, że złoty staje się zasadniczo mocniejszy, firmy eksportowe nie mają na rynkach światowych dodatkowych atutów dotyczących cen.

Rząd jednak próbuje nadać procesowi tempa. „Chcemy być w strefie euro, gdyż wzmocni to naszą pozycję na arenie politycznej i przyspieszy wzrost gospodarczy” twierdzi Rostowski. „Ale musimy przygotować nasz kraj tak, żeby był konkurencyjny nawet po wprowadzeniu euro”. Rynek pracy musi być więc bardziej elastyczny, infrastruktura musi się poprawić, biurokracja musi zostać ograniczona, a pieniądze zaoszczędzone. Ma to swoje skutki: gospodarka w 2013 roku rośnie wyraźnie wolniej niż ostatnio. Również z powodu tego, że strefa euro, od której Polska jest tak uzależniona, zostaje w tyle. Ale już od następnego roku wszystko rusza z kopyta. Polska naprawdę nie zginęła.

Artykuł w oryginale